Mój codzienny rytuał…

Piłem już kawę w Turcji, w Portugalii, w Grecji, w Niemczech i na Wyspach Kanaryjskich. Piłem także w Wiedniu. Wszędzie była dobra i smakowita. Być może miałem szczęście do kawiarni. Zwłaszcza kawa w Wiedniu smakowała mi najbardziej, bo Wiedeń Europejczykom kojarzy się między innymi właśnie z kawą. Wszak tu był jej początek za sprawą naszego rodaka Kulczyckiego, ale to już inna historia, którą opisałem w realacji z Wiednia na blogu. Oczywiście kawa w Istambule też była całkiem, całkiem – wiadomo turecka z tygielka, czyli u źródeł.

Najbardziej jednak smakuje mi kawa w domu. Zwłaszcza, że po krótkiej przygodzie z ekspresem automatycznym – przeszedłem na ekspres ciśnieniowy, kolbowy z procedurą parzenia, taką, jak w dobrych  kawiarniach. Proces parzenia kawy to jakaś magia i przyjemność zarazem. Jest to też droga przez mękę, zanim osiągnie się odpowiednią wprawę. Oczywiście nie jestem profesjonalnym baristą – piję dla przyjemności. Wybór podstawowych czynności przy parzeniu takiej kawy jest spory. Zaczyna się od wyboru ekspresu, potem młynka i tampera, czyli specjalnego krążka służącego do ubijania kawy w kolbie. Ważny jest dobór odpowiedniej wody,  oraz wagi dla uzyskania precyzyjnej ilości zmielonej kawy, no i samych ziaren z różnych rejonów świata, nie mówiąc już o kawie z palarni. Potem można już pić swoje  espresso, najlepiej w ulubionej filiżance. Co też czynie codziennie. W końcu to rytuał…

Moje centrum dowodzenia
Ulubiona filiżanka
Blok operacyjny
Proszę Państwa, już za moment, już za chwilę…

15 komentarzy

  1. Tomku, Twój aromatyczny komentarz okraszony zdjęciami dowodów uciech codziennych, rytualnych sprawił, że mimo nocy – całkiem spokojnie wypiję pierwsza kawę…..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *